Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/304

Ta strona została przepisana.

— Mam tego dobrego po sam czub i nie płacę.
— Mistrzu Piotrze, potrzeba żebyś tak zrobił, potrzeba koniecznie i nieodwołalnie.
Archidjakon mówił chłodno i rozkazująco.
— Raczno posłuchać, księże Klaudjuszu — odpowiedział poeta całkiem zmieszany. — Obstajesz przy tem w czem nie masz słuszności; albowiem nie widzę dlaczegoby miano mnie wieszać na miejscu kogo innego.
A cóżby cię tak znowu do życia przywiązywało?
— Och! tysiące rozmaitych rzeczy.
— Jakich mianowicie, jeśli łaska?
— Jakich? Tak: powietrze, światło księżyca, dobrzy moi przyjaciele, hołotnicy, nasze wesołe chychoty z facetkami, trzy grube książki do napisania z których jedna przeciw biskupowi i jego młynom... djabliż zresztą wszystko zliczą! Wszak Anaxagoras powiadał, że jest poto na świecie, by słońce podziwiał. A przytem mam szczęście spędzać wszystkie godziny mojego życia w towarzystwie człowieka genjalnego, którym jestem ja; a czyliż to nie rozkosz?
— O, łbie kamienny! — ofuknął archidjakon. — Tak sobie rozkosznem czynisz dziś życie, a kto ci je zachował? Kto gadaj! Komu winieneś, że oddychasz powietrzem. Bez niej gdziebyś