równie porządną i uporządkowaną, jak stos skorup ostrygowych. Podziemie owo taką się cieszyło atmosferą, wilgoć tak uparcie trzymała się wszystkich jego kątów i ścian, że ognia nie gaszono nigdy, śród najgorętszego nawet lata. Wielkie psisko, poważnie siedzące w popiele, obracało przy zaiskrzonych węglach rożen obciążony mięsiwem.
Pomimo okropnego zamętu, można było po pierwszem zaraz spojrzeniu rozróżnić w tym tłumie trzy gromady główne, cisnące się dokoła trzech osobistości czytelnikowi już znanych. Jedną z tych osobistości był Matias Hungadi Spikali, książę Egiptu i Cyganji. Łotr siedział na stole ze skurczonemi na krzyż nogami, z rękami wyciągniętemi ponad głowy hałastry i głosem podniesionym wykładał naukę magji białej i czarnej, licznie otaczającej go zgrai. Druga kupa mrowiła się około przyjaciela naszego Clopina Trouillefou, dzielnego króla szałaśników zwierzchniego pana królestwa Tunji, który uzbrojony od stóp do głowy, kierował łupieżą ogromnej beczki, napełnionej bronią z której otworu sypały się hurmem siekiery, szable, panewki, kolczugi, płaty, ostrza, groty, czekany, młoty, widły, obcęgi, jakoby jabłka i winogrona z rogu obfitości. Każdy chwytał to, czego potrzebował. Podrostki nawet uzbrajali się a chromi i beznodzy
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/316
Ta strona została skorygowana.
720