— Prędzej, prędzej! — wołał Clopin Trouillefou na swoich szwargotników. — Spieszmy się! pozbierajcie oręż! godzinka tylko do pochodu!
Jedna z dziewczyn nuciła:
Dobrej nocki, ojcze, matko!
„Gaście — ognie“ trąbią z wież...
Dwaj karciarze kłócili się obok niej.
— Wyżnik! — krzyczał kraśniejszy, podsuwając kułak pod brodę drugiemu — czerwienią ci papę naznaczę. Będziesz mógł zastąpić Mistigra w szulerskich zabawkach najmiłościwszego króla i pana.
— U hu — hu! — wył Normand jakimś nosowym akcentem swojego kraju — swobodniej już śledziom w beczce i wszystkim świętym w Caillouville, niż ludziom w tej tu harharze!
— Dziatwo! — mówił do swych słuchaczów książe Cyganji głosem fistułowym — wiedźmy francuskie lecą na Łysą górę bez ożogów, ni siodeł ni smarowidła, a jedynie przy pomocy kilku słów czarodziejskich. Wiedźmy włoskie mają zawsze koziołka oczekującego na nich u drzwi. Wszystkie obowiązane są wylatywać kominem.
Nad wszystkimi atoli wrzaskami tłuszczy górował głos młodego łobuza, uzbrojonego od stóp do głowy.