Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/321

Ta strona została przepisana.

— Na honor! — przerwał Jehan — chciałbym być tym lucyperem Sidragasumem.
Tymczasem hultajstwo, nie przestawało się zbroić, szepcząc na drugim końcu izby:
— Biedna ta Esmeralda! — mówił jeden z Cyganów — toż to siostrzyczka nasza. Trzeba ją koniecznie ztamtąd wyciągnąć.
— Czy zawsze tam zostaje, w tej Notre­‑Dame? — pytał markitan jakiś o żydowskiej twarzy.
— A gdzieżby indziej do paralusza!
— No więc — zawołał markitan — do katedry! Tem bardziej, że w kaplicy ŚŚ. Fereola i Ferrucyona znajdziemy dwa posągi szczerozłote jeden św. Jana Babtysty, drugi Św. Antoniego, oba razem ważące siedem grzywien złotych i łutów czternaście z podstawkami srebrnemi pozłacanemi, grzywien siedemnaście uncji pięć. Wiem to dobrze, jestem złotnikiem.
Tu Jehanowi podano wieczerzę.
— Na wszystkie święte Magdy, Małgosie, Małgorzaty i Magdaleny, — zawołał rozpierając się na ramieniu dziewczyny sąsiadki swojej — jest mi tu jak w raju. Mam przed sobą jakiegoś durnia, który mi się przypatruje z mopsią miną arcy.. arcykapłana. A ten na lewo ma kły tak długie, że mu podbródek zakrywają. Przy czem zajmuję tę samą pozycję, co marszałek Gie przy