Tej samej nocy Quasimodo nie zmrużył powiek. Tylko co skończył ostatni obchodowy przegląd kościoła. Nie zauważył był zamykając podwoje główne, że archidjakon przeszedł około niego i skrzywił się, widząc jak dzwonnik zaryglował i na wszystkie zamkowe spusty zabezpieczał ogromne żelazne okucie drzwi, nadające szerokim ich połowom moc i wytrzymałość murów fortecznych. Ksiądz Klaudjusz miał minę więcej jeszcze zakłopotaną niż zwykle. Zresztą od nocnego zajścia w izdebce, bez ustanku się czepiał do Quasimoda; napróżno jednak łajał go i bił niekiedy. Znosił on wszystko ze strony archidjakona, obelgi, pogróżki, uderzenia, bez szemrania, bez wyrzutu, bez najmniejszej skargi. Co najwięcej pozwalał sobie śledzić wzrokiem niespokojnym Klaudjusza, gdy ten wstępował na schody dzwonnicze; archidjakon atoli sam uważał za właściwe nie pokazywać się na oczy cygance.