Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/338

Ta strona została przepisana.

mieszczanie, niezdoławszy nawet objąć okiem całej tej sceny tłumnej i hałaśliwej, wrócili do boku swych żon zapytując siebie azali to czarcie weseliska odbywają się już teraz wprost na dziedzińcach przedkościelnych, czy też może chodzi o napad Burginjonów jak w roku 64. Panom małżonkom stanęły wtedy w myśli kradzieże, paniom dobrodzikom gwałty i drżeli wszyscy razem.
— Do rabunku! — powtórzyli szwargotnicy‘ ale się zbliżyć nie śmieli. Spoglądali na kościół, spoglądali na belkę. Belka się nie ruszała, kościół zachowywał zwykły spokój i milczenie, coś jednak ścinało krew w żyłach szałaśników.
— Do dzieła‑ż więc hultaje! — wołał Trouillefou. — Łamać drzwi!
Nikt na krok nie postąpił.
— A, na rogi Lucyperal — rzekł Clopin — toż mi rycerze, których kołek przestraszy!
Stary jakiś rębajło odezwał się na to: — Nie straszy nas kołek dowódco, lecz drzwi podszyte i nastrzępione sztabami żelaznemi. Obcęgami ukąsisz tu tyle co zębem spróchniałym.
— Czegóż więc potrzebujecie do wyłamania drzwi?
— Ba! potrzebaby na to tarana.