Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/340

Ta strona została przepisana.

— Ale zapał już był rozgorzał; król szałaszników dawał przykład. Nie ulegało wątpliwości, że się biskup broni; z tem większą tedy zaciekłością i zapałem grzmocono we drzwi, niezważając na bryły kamienne płatające czaszki na prawo i lewo.
Godnem jest uwagi, że kamienie te padały nie razem, lecz pojedynczo, dotyla jednak często, że zanim jeden doleciał szwargotnikom do stóp drugi już spadał im na głowy. Rzadko który chybiał, to też gruby pokład zabitych i rannych wił się już i jęczał pod nogami oblęgających, którzy coraz więcej rozdrażnieni i wściekli odnawiali się przy robocie bez ustanku. Długa belka nie przestawała walić we drzwi razami równomiernemi, jak serce dzwonu. A i drzwi nie przestawały ryczeć, ani kamienie spadać.
Czytelnik wcale nie potrzebuje się domyślać, że opór ów niespodziany przyprawiający o rozpacz hajdamaków pochodził od Quasimoda.
Głuchemu dzwonnikowi traf ślepy służył na nieszczęście.
Gdy z dachu zbiegał na krużganek międzywieżycowy bezładnie i ciemno kręciły się mu myśli po głowie. Biegał minut kilka wzdłuż galerji tam i z powrotem jak obłąkany i patrząc z góry na ściśnięte szeregi hultajstwa zabierającego się do napaści na kościół, łamał ręce i skubał siebie