Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/341

Ta strona została przepisana.

ża uszy i policzki, jak człowiek odchodzący od zmysłów, który przy sobie zatrzymać chce, uciekającą resztę trzeźwości i przytomności. Chciał biedz na dzwonnicę południową i uderzyć na gwałt, ale wraz pomyślał, że zanim dzwon rozkołysze i gruba Marychna zanim wyda głośniejsze hasło trwogi, drzwi kościelne podważone i wywalone być mogą. Co począć?
Nagle przypomniał sobie, że murarze przez cały dzień poprzedni pracowali około naprawy ścian wiązadeł i dachu wieży południowej. Był to błyskawiczny rzut wynalazku. Ściany wszak są kamienne, dach ołowiany a wiązadła drewniane (cudowne owe wiązadła, tak gęste, że je puszczą zwano).
Quasimodo podskoczył na ową wieżę. Izby niższe w rzeczy samej zapełnione były materjałami budowlanemi. Miałeś tu stosy rżniętych piaskowców, zwitki blachy ołowianej, pęki łat i krokwi, grube belki piłą już napoczęte, kupy gruzów i obłomków kamiennych. Zbrojownia całkowita.
Moment był gorący. Drągi i młoty pracowały już na dole. Garbus podniósł jedną z belek najdłuższą i najgrubszą, wysadził ją przez okienko i podciągnąwszy na róg balustrady otaczającej krużganek cisnął w przepaść. Potężne wiązadło oberwawszy kilka rzeźb zadrasnąwszy tu i owdzie mur fasady, okręciło się następnie