koła drzwi głównych, popękanych od ciosów tarana, lecz jeszcze się trzymających. Ze drżeniem oczekiwali na uderzenie stanowcze, które na wylot rozsadzić miało podwoje. Jeden drugiemu przypominał z radosnemi pomrukami zbliżającej się pewności nasycenia żądzy, wspaniałe krzyże srebrne, prześliczne kapy ze złotogłowia, nieprzebrane klejnoty chóru i wielkiego ołtarza. Niewątpliwie w tej wielkiej chwili kaleka i zdrowy, koniokrad i markitan, daleko mniej myślał o uwolnieniu cyganki niż o łupieży katedry Najświętszej Panny. Bez trudności gotowibyśmy nawet przypuścić, że dla wielu z nich Esmeralda była tylko pretekstem, gdyby złodzieje i rabusie pretekstów potrzebowali.
Wtem naraz, gdy hultaje się skupili przy taranie z wysiłkiem stanowczym, by ostatniemi ciosami nadać zamaszystość i wagę rozwiązującą, wrzask niebogłośny, straszniejszy jeszcze od tego, który się był wyrwał i ucichł pod belką, podniósł się z pośrodka nich. Dwa strumienie roztopionego ołowiu lały się z wyżyn gmachu w sam gąszcz ciżby. Całe to morze żyjące rozstąpiło się i osunęło pod rozgotowanym metalem a w dwóch punktach na które lawa spadała ujrzano dwie czarne plamy podobne do tych jakieby uczyniła woda gorąca na warstwie śniegu. Wiły się na nich ciała umierających. Był to
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/344
Ta strona została skorygowana.
748