Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/353

Ta strona została przepisana.

W pierwszym momencie głuchy zapomniał o nim, nie zwracając nań uwagi. Ale w końcu odwrócił się i wyprostował nagle jak długi, dostrzegł żaka.
— Ho‑ho! — odezwał się Jehan — cóż tak na mnie poglądasz jedynaczkiem swym parszywym a czułym?
Mówiąc to łobuz narządzał z ubocza swą kuszę.
— Quasimodo! — krzyknął — pożegnaj się ze swojem przezwiskiem. Daję ci chrzest na ślepego...
Wyleciał pocisk. Wrzeciono strzępiaste utkwiło w lewem ramieniu garbuska. Quasimoda więcej już chybaby wzruszyło draśnięcie otrzymane przez króla Faramonda. Wyrwał strzałę z ramienia i spokojnie złamał o grube swe kolano. Ale Jehan nie miał już czasu strzelić drugi raz. Złamawszy drzewce, Quasimodo odsapnął raptem, zwinął się jak wąż i całem ciałem uderzył na żaka. Aż chrzęsła o mur i spłaszczyła się zbroja nieboraka. Ujrzano rzecz straszną.
Quasimodo ścisnął z lewej dłoni oba ramiona Jehana i podniósł go. Poczem ręką prawą począł zeń obskubywać z powolnością złowrogą jedną po drugiej wszystkie blachy zbroi, pałasz,