Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/358

Ta strona została przepisana.

stóp długiem i jedenaście szerokiem, nie trafiała do jego przekonania. Malał i nikł śród tylu wielkości. Król ten poczciwy łyczak i kutwa, przenosił nad owe wymysły Bastylję, kąteczek w niej zaciszny, maleńką swą komnatkę z sienniczkiem przytulniejszym. Bastylja była przytem bez porównania silniejszą od Luwru.
Komnatka owa, którą król sporządził sobie w głośnem więzieniu stanu, dość jeszcze wszakże była obszerną, choć zajmowała ostatnie piętro jednej z wieżyczek, wchodzących w skład głównej baszty zamkowej. Poddasze to formy okrągławej, miało posadzkę usłaną plecionkami ze słomy lśniącej, pułapowe belki zdobne w lilje cynowe wyzłacane, z powałą na belkach kolorową, oraz ściany futrowane sutemi rzeźbami usiane gwiazdkami z cyny białej, a naprowadzonej farbą jasno zieloną z czyściutkiego auripigmentu i szczelnego indychtu.
Okno było tylko jedno, wązkie, ostrołukowe, opancerzone siatką z drutu mosiężnego i kratami żelaznemi, zaciemnione przytem pięknemi kolorowemi szkłami w tarcze króla i królowej, których każda szyba kosztowała dwadzieścia dwa soldy rachunkiem okrągłym.
Jedno tylko również było wejście, drzwi nowej budowy i kształtu, o pękatym zduszonym łuku, osłonięte makatą od wnętrza, a z przybu-