Król w milczeniu kierował się ku swemu zaciszu. Nagle Jego Królewska Mość zwrócił się do gubernatora Bastylji.
— Ale, ale — rzekła — a czy nie ma tam kogo w tej klatce?
— Ba! Najjaśniejszy panie! — odpowiedział gubernator osłupiały na to pytanie.
— I któż taki?
— Pan biskup z Verdun.
Król doskonale o tem wiedział, ale u niego udawanie stało się niby manją.
— Aa! — mruknął prostodusznie, jakby to sobie nagle i po raz pierwszy przypomniał. — Wilhelm de Harancourt, przyjaciel pana kardynała Balue. Poczciwe to biskupisko!
Podczas nieobecności króla, złożono na stole kilka depesz, których pieczęcie monarcha sam połamał, poczem zabrał się do ich odczytania. Szybko przebiegłszy oczyma jedną po drugiej, dał znać ręką Olivierowi, by wziął pióro do ręki i nie wspominając nic o treści listów począł dyktować mu cichym głosem odpowiedzi na takowe, które ten pisał, klęcząc niewygodnie przy stole.
Wilhelm Rym zerkał oczyma.
Król wymawiał tak cicho że Flamandczycy mogli zaledwie urwany jaki i niezrozumiały kawałek słyszeć w rodzaju następujących:
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/375
Ta strona została skorygowana.
779