— Tak jest, najjaśniejszy panie.
— Które wymierzonem jest, powiadasz przeciwko J. W. Staroście Pałacu‑Sprawiedliwości?
— Niby, w gruncie, pozory takie... odpowiedział kum, wciąż jeszcze łamiąc język w gębie oszołomiony nagłą zmianą w myślach i tonie króla.
Ludwik XI ciągnął:
— A gdzie mówisz czaty spotkały zbiorowisko?
— Po drodze od wielkiej Truanderji ku mostowi Wekslarzy. Sam słyszałem jak krzyczeli: Na postronek starostę pałacowego!
— I jakieżby ich były urazy względem J. W. Starosty?
— Ba! — odrzekł kum Jakób — uraza jedyna, że jest ich władcą.
— Doprawdy?
— Tak jest, najjaśniejszy panie. Są to włóczęgi i trutnie z Dziedzińca Cudów. Nie chcą nad sobą uznawać ani jego sądów, ani jego rządów.
— Ehe! — rzekł król.
Zacierał dłonie i śmiał się śmiechem owym wewnętrznym, który na twarzy błyska; nie mógł ukryć swej radości, pomimo że się pilnował i na surowość zbierał. Król milczał chwilę zadumany, ale rad najwidoczniej.
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/379
Ta strona została skorygowana.
783