Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/38

Ta strona została przepisana.

jaśniała w cieniu jak djadem brylantowy, rzucając na drugą stronę nawy głównej, ku ołtarzowi głównemu strugę świetlnego odblasku.
Przeszedłszy kilka kroków, archidjakon oparł się o filar i spojrzał bystro na Gringoire’a. Spojrzenia jednak tego nie przeląkł się Gringoire; wstyd mu było jedynie, iż osoba równie szanowna i uczona spotkała go w kuglarskim stroju. Wzrok księdza nie miał w sobie nic drwiącego ani uszczypliwego, przeciwnie, była w nim powaga, spokój i przenikliwość. Archidjakon pierwszy przerwał milczenie:
— Zbliżcie się, mistrzu Piotrze. Musicie mi wiele rzeczy wytłómaczyć. Naprzód, powiedzcie mi, co było przyczyną, żeście nie pokazywali się od dwóch blizko miesięcy, i że obecnie zjawiacie mi się oto nagle, na ulicy, w tym naprawdę pięknym stroju! pół żółtym, pół czerwonym, jak jabłko z Caudebec.
— Surowy panie! — zaczął Gringoire żałośnie — strój to rzeczywiście dziwaczny i dlatego widzicie mnie bardziej zawstydzonym, niż kota z pęcherzem u ogona. Czuję, że robię bardzo źle, narażając ukrytą pod tym kaftanem skórę pitagorejskiego filozofa na kije pachołków miejskich. Ale cóż chcecie, mój wielebny mistrzu? winna temu moja stara kurtka, która mnie nikczemnie opuściła w początkach zimy, pod pozo-