Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/382

Ta strona została przepisana.

jakby przez sen, jakby sam do siebie: — Akurat, panie Starosto! Miałeś tam w łapach ładną szmatę Paryża... nie ma co!
Wtem wybuchł naraz złością i gniewem.
— A do stu piorunów przez Bóg żywy! cóżto mi tam znowu za cymesy, owi pretendenci do sądzenia, rządzenia i pobierania podymnego, tu u nas, we własnym naszym domu? rządcy z rogatkami na każdej stai łanu, na każdym ogonku zagona, sędzię i wielmożniki przy lada jakiej szubieniczce zaułkowej. W ten sposób jak niegdyś Grek wierzył w tylu bogów, ile miał wodotrysków i studzien, a Pers ile gwiazd postrzegał na niebie, tak Frank tylu dziś liczy królów, ile zawieszonych widzi postronków. A rozstąp się ziemio! Rzecz to ohydna. Bo chciałbym też wiedzieć, z jakiej to łaski Bożej ma być w Paryżu inny rządca nad rządcę królewskiego, inny sąd nad nasz trybunał wielki i inny cesarz nad nas samych w tem naszem cesarstwie! Na moją duszę! przyjść musi dzień, w którym Francja jednego tylko mieć będzie króla, jednego pana, jednego sędziego, jednego głowosieka, jak jeden jest Bóg w raju!
Raz jeszcze w tem miejscu czapę swą podniósł i ciągnął dalej:
— Hejże na nich, ludu mój! dzielnie tylko i razem! tnij w pień panów tych samozwańczych!