Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/410

Ta strona została przepisana.




VII.
Châteaupers na odsiecz!

Czytelnik przypomina sobie zapewne krytyczne położenie, w jakiem zostawiliśmy Quasimoda. Dzielny Garbus, opadnięty ze wszech stron, stracił zupełnie jeśli nie odwagę, to przynajmniej nadzieję ocalenia, nie siebie (gdyż o sobie nie myślał), lecz cyganki. Nagle huraganowy tętent koni napełnił ulice sąsiednie i długi szereg pochodni, rozwinięty nad gęstą kolumną jezdnych z pochylonemi lancami i popuszczonemi cuglami, rozdarł przy strasznych okrzykach tłumów szarawo­‑czerwone tło placu, jak piorun chmurę.
— Francja! Francja! Rznij chamstwo! Châteaupers na odsiecz! Kasztelanie! Kasztelanie!
Hołotnicy zdumieni zmienili front.
Quasimodo, nie słyszący nic, ujrzał tylko obnażone pałasze, pochodnie, ostrza lanc, jazdę, rycerstwo, na którego czele poznał kapitana Phoebusa; niespodziewana ta pomoc tyle mu sił dodała, że kilkoma silnemi poskokami precz odepchnął pierwszych szturmujących, którzy się już do poręczy galerji dobierali.