Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/411

Ta strona została skorygowana.
 

Było to w rzeczy samej nadlatujące wojsko królewskie.
Dziady należycie przyjęli natarcie rycerstwa. Bronili się jak potępieńcy. Wzięci z boku od ulicy Saint­‑Pierre­‑aux­‑Boeuf, a z tyłu od ulicy przedkatedralnej, przyparci do katedry Najświętszej Panny, do której się darli jeszcze, a której bronił Quasimodo, oblegający i oblężeni zarazem znaleźli się w temże samem niemal położeniu, w jakiem we dwa blizko wieki później w 1640 roku przy sławnem oblężeniu Turynu ujrzał się między otoczonym księciem Tomaszem sabaudzkim, a otaczającym margrabią Leganez, hrabia Henryk d’Harcourt, Taurinum obsessor idem et obsessus, jak powiedziano na jego grobku.
Bój był straszny. Na pazury wilcze trafił ząb brytani, że się wyrazimy słowami O. Matieu. Kawalerja królewska, śród której dzielnie się uwijał Phoebus de Châteaupers, siekła bez pardonu i litości. Nędzarze źle uzbrojeni, pienili się i kąsali. Męże, kobiety, dzieci, rzucały się na tyły, na karki końskie i wpijali się w nie jak koty, zębami i pazurami wszystkich czterech łap Inni żgali rozjadłemi pochodniami w ślepia końskie i rycerskie. Inni znowu bosakami darli grzbiety łuczników w kawały. Jeden szczególnie hajdamaka okropnych dokazywał rzeczy. Miał kosę szeroką błyszczącą, którą poziomo dokoła