Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/419

Ta strona została przepisana.

po schodach wieży, przerżnęli kościół pełen ciemności i opuszczenia i wyszli na dziedziniec klasztorny przez czerwone podwoje. Klasztor był opróżniony, zakonnicy uciekli i zamknęli się w dworcu biskupim. Skierowali się ku drzwiom prowadzącym z podwórza tego na Wygon. Człowiek w czerni otworzył furtkę kluczem, który miał przy sobie. Wygonem zwał się ów języczek ziemi, opasany murem od strony Grodu a należący do kapituły katedralnej. W samem już nawet powietrzu mniej słyszeli huku i okrzyków. Świeży prąd powietrza sunący z biegiem wody poruszał liście jedynego drzewa, zasadzonego na skraju Wygonu; szmer ten dawał się już rozróżnić w uchu. Biskupstwo i kościół znajdowały się tuż prawie pod bokiem. W dworcu biskupim widocznie panował wewnętrzny zamęt. Ciemna jego postać od dołu do góry pokieraszowana była światełkami, przebiegającemi od okna do okna, jako drobne iskierki w spalonym papierze, tlące śród czarnych onego szczątków. Obok olbrzymie wieże Najświętszej Panny, widziane ukośnie i czarno zarysowane pośród czerwonej i szeroko roztoczonej łuny, odbijającej od placu przedkatedralnego, podobne były do dwóch kominów kuźni cyklopów.
Cały Paryż, o ile go tylko zajrzeć było można, kołysał się przed oczyma na falach pół-