Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/425

Ta strona została przepisana.

jakkolwiek ponętne widoki podsuwałaby nam wyobraźnia. Nieczystość jest pojęciem strasznie swawolnem. Występek przeciw dziesiątemu przykazaniu jest ciekawością rozkoszy bliźniego... No, ale niech go tam licho! czy słyszycie jak wrzawa wzrosła?
Hałas w rzeczy samej wzmagał się około kościoła Najświętszej Panny. Słuchali. Najwyraźniej dochodziły ich okrzyki zwycięzkie. Naraz sto pochodni zabłysły na katedrze po wszystkich jej zagłębieniach i wypukliznach, na wieżach, po galerjach, pod obłękowemi filarami. Pochodnie te zdawały się szukać, kogoś czy czegoś, a niebawem odległe owe wrzaski ostro się odbiły o uszy uciekających: — „Cyganka! wołały głosy — czarownica! śmierć cygance!“
Nieszczęśliwa ukryła twarz w dłoniach, a nieznajomy z konwulsyjnem wysiłkiem posuwał łódź w stronę wybrzeża. Filozof nasz tym czasem w dumaniu się pogrążył. Przyciskał kozę rękami do piersi i odsuwał się nieznacznie od cyganki, która coraz bardziej ku niemu się tuliła, jako ku jedynej już swojej ochronie.
Pewnem jest, że Gringoire znajdował się w wielkiej rozterce ducha. Rozmyślał w swej głowie wszystkie możliwe koleje dalszych losów, najprzód tej samej biednej kozy, która wedle ustaw istniejących również byłaby powieszoną,