Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/431

Ta strona została przepisana.

dnia i nocy powiadani ci, jest‑to tortura... O! za wiele ja cierpię, moje biedne dziecię!... Upewniam cię, godne to współczucia. Widzisz, mówię łagodnie; chciałbym, abyś nie miała więcej tej urazy do mnie... Zresztą jeśli człowiek kocha kobietę, jegoż to wina?... O! mój Boże!... Jakto! Więc nigdy już mi nie przebaczysz? Wiecznie nienawidzieć mię będziesz? Więc już niema nadziei! to ta myśl czyni mię złym i odrażającym w moich własnych oczach!... Nie patrzysz nawet na mnie. Myślisz być może, o czemś innem, podczas gdy mówię do ciebie drżący na progu naszej wieczności!... Przedewszystkiem nie wspominaj mi o tym rotmistrzu!... Jakto! jabym się gotów był rzucić do nóg twoich i całować, już nie twoje stopy, bo nato‑byś nie pozwoliła, ale ziemię gdzie stoisz, gotów jestem płakać jak dziecko, wyrwać z piersi nie słowo, lecz serce i wnętrzności i wszystko to było‑by napróżno? wszystko?... A jednak masz duszę czułą i litościwą; cała jesteś ujmującą, dobrą miłosierną, szlachetną. Niestety! dla mnie jednego tylko okrutną jesteś! O! co za fatalizm!
Zakrył sobie twarz rękami. Młoda dziewczyna posłyszała, że zapłakał. Po raz pierwszy może w życiu. Postać jego wzniesiona i łkaniami tylko wstrząsana, była bardziej złamaną i błagalną niżeli na klęczkach. Płakał tak czas jakiś.