przybytku Twego i to z mojej winy, z winy tej kobiety, z jej winy...
Wzrok jego był dziki. Głos coraz się zniżał; powtórzył jeszcze kilka razy machinalnie, z dość długiemi przerwami, jak dzwon przedłużający ostatnie dźwięki swe drganiem urywanem.
— Z jej winy... z jej winy...
Poczem usta jego chociaż ciągle się jeszcze poruszały nie wymówiły już ani jednego zrozumiałego wyrazu. Nagle usunął się jak upadający budynek i pozostał na ziemi nieruchomy z głową zwieszoną na kolana.
Poruszenie jakie młoda dziewczyna uczyniła, by swą stopę usunąć od nóg jego, wróciło mu przytomność. Powiódł rękę po zapadłych policzkach i z osłupieniem spoglądał na swe zwilżone palce...
— Jakto! — wyszeptał — płakałem?
A odwracając się do cyganki, dodał z niewysłowioną boleścią:
— Niestety! obojętnie spoglądałaś na mnie, kiedym płakał! Dziecko, czy wiesz, że łzy te są lawą? Więc to prawda? człowiek nienawidzony niczem, niczem już wzruszyć nie może osoby nienawidzącej?... O! tybyś się śmiała, widząc mię umierającego. Jedno słowo, jedno słowo przebaczenia! Nie mów mi, że mię kochasz, powiedz mi tylko, że przyzwalasz: to wystarczy,
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/433
Ta strona została skorygowana.
837