Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/459

Ta strona została przepisana.

praca burzycieli postępowała, matka machinalnie posuwała się w tył i coraz bardziej przyciskała córkę do ściany. Naraz ujrzała (gdyż nie spuszczała z oka miejsc zagrożonych), że się kamienna posada okna zachwiała, pochyliła; jednocześnie dał się słyszeć głos Tristana zachęcający robotników. Wrzasnęła lamentem strasznym, a narzekanie jej i złorzeczenie to, rozdzierały raz słuch, jak skrzypienie piły, to znowu huczały, jak gdyby wszystkie przekleństwa skupiły się na jej ustach, by razem wybuchnąć.
— Ho! ho! ho! — wywodziła. — Ależ to okropne! Rozbójnikami jesteście! Więc doprawdy myślicie zabrać mi córkę? Wszakże wam powiadam, że to moja córka! O nikczemnicy! O służalcy kata! podłe żołdaki, morderce! Ratujcie! gore! złodzieje! Alboż to tak mi zabiorą moje dziecię! I gdzież jest Bóg wszechmocny w niebiosach?
I zwracając się do Tristana, zapieniona ze wzrokiem obłąkanym, na czworakach, jak pantera, rozczochrana cała i najeżona:
— Zbliż się no — zawołała — zbliż się do mojej córki!... A może nie rozumiesz kobiety, gdy ci powiada, że to jest córka? Może nie wiesz, co to jest być matką, być rodzicem dziecka, własnego dziecka? Ach potworo, wilkołaku ty jakiś, nigdy żeś nie żył ze swoją wilczycą? nigdyś wil-