Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/464

Ta strona została przepisana.

Nie jesteśmy w stanie dać wyobrażenia o ruchach jej, tonie, łzach, które połykała mówiąc, o łamaniu, to składaniu rąk jak przy modlitwie, o spojrzeniach zapływających powodzią płaczu, o lamencie, westchnieniach, krzykach trwogi i nadziei, strasznych i przejmujących, jakiemi przecinała stowa bezładne, zmięszane, rozprzężone. Gdy zamilkła Tristan brwi ściągnął, lecz tym razem po to, by ukryć łzę kręcącą się w tygrysiem oku. Przezwyciężył atoli słabość i ozwał się sucho a krótko:
— Tak król kazał.
Nachyliwszy się zaś do ucha Henrieta Cousina, dodał z cicha:
— Kończ prędzej! — Straszny wojewoda uczuł, być może, że i jemu już poczynało odwagi braknąć.
Kat i strażnicy weszli do kryjówki. Matka nie czyniła żadnego oporu, podczołgnęła się tylko ku swojej córce i rzuciła się na nią całem ciałem. Cyganka ujrzała zbliżających się żołnierzy. Strach śmierci ocucił ją.
— Matko moja! — krzyknęła z niewysłowionem wyrazem niebezpieczeństwa i trwogi — matko moja! nadchodzą! broń mię.
— Tak, duszo moja, bronię cię! — odrzekła matka głosem gasnącym i konwulsyjnemi uściskam i tuląc ją do siebie twarz jej okrywała po-