Dzwonnik płakał.
Archidjakon zapieniony od strachu i wściekłości, zrozumiał nareszcie ze wszystko było daremne. Zebrał wszakże resztę sił i ostatniego spróbował środka. Wyprężył się na rynnie, podparł się kolanami o mur, chwycił rękami za jeden z gzymsów kamiennych i zdołał podsunąć się na stopę jaką; wysiłek ten atoli gwałtownie zgiął dziób ołowiany na którym się czepił. Jednocześnie trzasła i rozpłatała się sutanna. Wówczas czując że wszystko pod nim umyka, że trzyma się już tylko za coś rękami skrzepłemi i omdlewającemi, nieszczęśliwy zamknął powieki i puścił rynnę. Runął.
Quasimodo patrzał na lecącego.
Archidjakon, rzucony w przestrzeń, padał naprzód głową w dół z wyciągniętemi rękami, uczynił następnie kilka podłużnych wirowych zwrotów; wiatr pchnął go na dach jednego z domów, gdzie nieszczęśliwy łamać się począł. Żył jednak jeszcze gdy się tu dostał. Dzwonnik widział, że palcami chwytał za szczyt, usiłując zatrzymać się; lecz płaszczyzna zanadto była pochyłą, a jemu sił już brakło. Szybko się zsunął po tej pochyłości i runął o kamienie bruku. Tu już się nie ruszał.
Quasimodo podniósł tedy oko na cygankę,
Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/478
Ta strona została skorygowana.
882