Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/52

Ta strona została przepisana.

bym się, że ci, co słuchają na dole, słyszą go lepiej... Dobrze, dobrze! Gabrjelo, silniej! jeszcze silniej!... E! cóż wy tam robicie, wy dwaj na górze? Wróble? nie wydajecie najmniejszego dźwięku... Cóż to za dzioby miedziane, które zdają się ziewać, kiedy śpiewać trzeba? Hej! do pracy! Toż Zwiastowanie! Słońce świeci, grajcie dzwony... Biedny Wilhelmie! tchu ci już braknie, mój gruby przyjacielu?
Zajęty był zupełnie tem zachęcaniem swych dzwonów, które skakały na wyścigi, potrząsając błyszczącemi grzbietami, jak hałaśliwa kawalkada mułów hiszpańskich popędzanych przez poganiacza.
Nagle, rzucając od niechcenia okiem przez jeden z otworów pomiędzy szerokiemi dachówkami pokrywającemi na pewnej wysokości prostopadły mur dzwonnicy, ujrzał na placu dziwacznie przystrojoną dziewczynę, przy niej małą kozę leżącą na rozesłanym kobiercu, a w około dziewczyny i kozy, gromadzący się tłum ciekawych. Widok ten zmienił raptownie bieg jego myśli i ostudził jego zapał muzyczny, jak powiew wiatru ścina wyciekającą żywicę. Stanął, odwrócił się plecami do dzwonów, przytulił twarz do otworu i utkwił w tancerce ten sam wzrok zadumany, czuły i słodki który już raz zadziwił był archidjakona. Tymczasem zapomniane dzwony zamilkły, bełkotliwie