Pewnego pięknego poranku tego samego miesiąca marca, a zdaje mi się, że było to w sobotę 29, w dzień św. Eustachego, młody nasz przyjaciel, żak Jehan Frollo, zwany Wiatrakiem, spostrzegł, ubierając się, że kieszenie, w których chował sakiewkę, nie wydają zupełnie dźwięku metalicznego.
— Biedna sakiewko, — rzekł, wyjmując ją z kieszeni, — jakto! nie zawierasz najlichszego bodaj grosza paryskiego? o jakże kufle piwa, kości i Wenus srodze cię wypaproszyły! jakżeś pusta, pomarszczona i chuda! podobnaś do zwiędłych piersi starej wiedźmy! Pytam was, mości Cyceronie i mości Seneko, których zbutwiałe dzieła widzę oto na podłodze, cóż mi potem, że wiem lepiej od przełożonego mennicy lub żyda z mostu Wekslarskiego, iż złoty dukat z koroną wart trzydzieści pięć jedynek po dwadzieścia pięć sous i sześć denarów paryskich każda, a du-