Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/60

Ta strona została skorygowana.
464

się tak cicho, że ksiądz Klaudjusz nie zauważył jego obecności. Ciekawy żak skorzystał z tego żeby dokładniej obejrzeć celę. Szeroki piec, którego z początku nie zauważył, stał na lewo od fotelu, pod okienkiem. Promień światła dziennego, wpadający przez ten otwór, przeszywał okrągłą pajęczynę, której delikatny deseń rozpierał się w ramach okienka, a w środku której nieruchomo trzymał się sam budowniczy rozetki, pająk. Na piecu stały w nieładzie wszelkiego rodzaju naczynia, kubki gliniane, lejki szklanne, tygle, fajerki z węglami. Jehan z westchnieniem zauważył, że nie było ani jednej patelni. — Ładne mi statki kuchenne! — pomyślał.
Zresztą w piecu się nie paliło i zdawało się nawet, że już oddawna nie było w nim ognia. Szklana mapka, którą Jehan ujrzał pomiędzy alchemicznemi przyrządami, służąca zapewne do zastawiania twarzy w czasie robienia niebezpiecznych jakich doświadczeń, leżała w kącie pokryta pyłem i jakby zapomniana. Obok spoczywał nie mniej zapylony mieszek, z napisem na wierzchu, naszytym miedzianemi literami: „Spira, spera“[1].

Inne napisy, według zwyczaju alchemików, w wielkiej liczbie pokrywały ściany; jedne były skreślone inkaustem, inne wyryte rylcem metalo-

  1. Po łacinie: Dmij, wierz.