Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/62

Ta strona została przepisana.

Całość izdebki przedstawiała widok opuszczenia i nieporządku, zły zaś stan sprzętów pozwalał przypuszczać, że gospodarza oddawna odwiodły od zwykłej kolei zajęć inne kłopoty, jakoż on sam pochylony nad ogromnym rękopisem zdobnym w dziwne malowidła, zdawał się być dręczony stałą jakąś namiętnością, mieszającą się we wszystkie jego rozmyślania. Tak przynajmiej osądził Jehan, posłyszawszy ten jego monolog głuchy i przerywany zwrotami zastanowienia, jak w snach marzyciela rojącego głośno.
— Tak jest, Manu to powiada, Zoroaster tego nauczał! Słońce rodzi się z ognia, księżyc ze słońca; ogień jest duszą wszystkiego, atomy jego pierwiastkowe wylewają się ustawicznie na świat niezliczonemi strumieniami! W punktach gdzie się te strumienie przecinają na niebie, tworzy się światło, w punktach ich przecięcia się na ziemi dają złoto... Światło... złoto: jedno i to samo! Ogień w stanie skrzepłym. Różnica taka zaledwie, jak między przedmiotem widzialnym, a dotykalnym, między płynem a ciałem stałem tej samej substancji, między parą a lodem, nic więcej... To nie są marzenia... to ogólne prawo natury... Ale co począć, by pochwycić tajemnicę tego prawa? I zaprawdę, to oto światło oblewające mą rękę, to złoto! najzupełniej te same atomy, rozcieńczone według jakiegoś prawa, trzeba