Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— W skardze powiedziano „tunicam“, nie zaś „cappettam“. Czy umiesz po łacinie?
Jehan nic nie odpowiedział.
— Tak jest, — zawołał ksiądz kiwając głową. — Oto w jakim stanie znajdują się obecnie nauki i literatura. Język łaciński zaledwie rozumiany, syryjski nieznany, grecki tak nie lubiany, że najuczeńsi nie wstydzą się opuszczać wyraz grecki, nie umiejąc go odczytać nawet, tak iż w przysłowie już poszło: Grecum est, non legitur.
Żak śmiało podniósł oczy.
— Mój bracie, czy chcesz, abym ci wytłómaczył dobrą francuzczyzną znaczenie napisanego tam na murze wyrazu greckiego?
— Jakiego wyrazu? — ἈΝΆΓΚΗ.
Lekki rumieniąc pokrył policzki archidjakona jak kłębek dymu, zdradzający na zewnątrz ukryte w głębi wstrząśnienia wulkanu. Żak ledwie na to zwrócił uwagę.
— Dobrze, — wycedził starszy brat z trudnością; — powiedz co znaczy ten wyraz?
— Przeznaczenie.
Bladość wróciła na twarz KJaudjusza, a Jehan mówił dalej niedbale:
— A ten wyraz niżej, wyryty tą samą ręką, „Αναγνεία“, znaczy „nieczystość“. Widzisz bracie, że język grecki nie jest mi zupełnie obcy.