— Gdzie tam, nie, — odpowiedział mistrz Jakób, smutnie się uśmiechając, — nie mamy tej pociechy. Ten człowiek to kamień; prędzej da się ugotować na Prosięcym Rynku, niźli co powie. Używamy wszakże wszelkich środków, aby dojść do prawdy: cały już jest pokiereszowany, nie szczędzimy świętojańskich ziół, jak powiada Plautus:
compedesque,
Nervos, cetenas, carceres, numellas,
pedicas, boias,
Nic nie pomaga: straszny to człowiek. Nie wiem już co począć.
— Nie znaleźliście nic nowego w jego domu?
— Owszem, — odparł Jakób szukając w swoim worku; — znaleźliśmy ten oto pergamin. Są w nim wyrazy, których nie rozumiemy. A wszakże pan referendarz spraw kryminalnych, Filip Lheurier, umie trochę po hebrajsku, poduczywszy się tego języka w czasie procesu żydów z ulicy Kantersten w Brukseli.
To mówiąc mistrz Jakób rozwinął pergamin.
— Dajcie go, — rzekł archidjakon, a rzuciwszy okiem na pismo dodał: Najczystsze czarnoksięstwo, mistrzu Jakóbie! — zawołał. — „Emen hetan“! to krzyk wiedźm, gdy się zbierają na naradę. „Per ipsum, et cum ipso, et