Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/86

Ta strona została przepisana.

niem i nie rozumiejąc go wcale, — zapewniam, że się go nie dotknę. Rękę mi tylko puśćcie, mistrzu, przez litość! Żelazne macie palce.
Archidjakon nie słyszał.
— O nieroztropny! — ciągnął, nie spuszczając oczu z okienka. — A gdyby ci się udało zerwać tę straszną sieć swemi muszemi skrzydełkami, czyliż sądzisz, że dotarłbyś do światła? Niestety, szkło, które się nieco dalej znajduje, przeszkoda ta przezroczysta, ściana owa kryształowa twardsza od spiżu, odgradzająca filozofję wszelką od prawdy, ona by z kolei lotowi twemu stanęła na przeszkodzie. Jakżebyś ją przebył? O nauko nasza marna! iluż mędrców, odległą wędrówką rozpędzonych, głowy tu położyło! ile systematów zagmatwanych rozbijało się hałaśliwie o tę wieczną szybę!
Zamilkł. Ostatnie wyrazy, sprowadzając myśl jego osoby własnej na naukę, zdawały się, uspokajać go. Jakób Charmolue ostatecznie przywołał go do rzeczywistości tem oto pytaniem:
— No, a kiedyż to nareszcie, mistrzu mój, przyjdziecie pomódz mi zrobić złoto? pilno mi z tem.
Archidjakon podniósł głowę z gorzkim uśmiechem.
— Mistrzu Jakóbie, czytaj Michała Psellusa „Dialogus de energia et operatione daemonum.