Strona:Wiktor Hugo - Katedra Notre-Dame w Paryżu T.II.djvu/87

Ta strona została przepisana.

To co robimy, nie jest bynajmniej rzeczą niewinną...
— Ciszej, mistrzu! Wiem o tem, — przerwał Charmolue. Ale trudno nie uledz pokusie i nie spróbować hermetyki, skoro się jest tylko prokuratorem królewskim przy sądzie duchownym za trzydzieści bitych dukatów rocznie. Mówmy ciszej, proszę cię mistrzu.
W tej chwili odgłos jakiegoś chrupania i żucia, idący z pod pieca, uderzył niespokojny słuch gościa.
— Co to? — spytał Charmolue.
Nasz to przyjaciel Jehan dawał o sobie znak życia. Znudzony i zmęczony niewygodną pozycją, zaczął badać zawartość kryjówki i znalazłszy w kącie śród śmieci zeschłą skórkę chleba i resztki okwitłego sera, zabrał się bez ceremonji do jedzenia, dla pocieszenia umysłu i pokrzepienia ciała. Ponieważ zaś głód dokuczał mu porządnie, więc nie żałował zębów i mocował się z każdym kęsem; to właśnie obudziło czujność i niepokój prokuratora.
— To kocisko swawolnik, — izekł żywo archidjakon, — raczy się tam złapaną myszką.
Wyjaśnienie to wystarczyło prokuratorowi.
— W istocie, — odpowiedział z uśmiechem pełnym uszanowania, — każdy wielki filozof zwykł chować u siebie jakieś ulubione zwierzątko.