— Te Deum laudamus! — zawołał Jehan wyskakując z kryjówki, — nareszcie wywlekły się te przeklęte puszczyki! O la‑la‑la! Hax! pax! max! pchły! psy wściekłe! do djabła! mam ich szczekania dosyć, że aż w głowie huczy jak w dzwonnicy. W dodatku ser zgniły i śmierdzący! Hejże czemprędzej z czarcich tych schodów, za pas kieskę wielebnego brata, i śpieszmy zmienić te grosze na butelki!
Zapuścił wzrok uwielbienia i szacunku do wnętrza nieoszacowanej kieski, poprawił ubranie, potarł śliną obuwie, strząchnął i wyprostował rękawy szare od popiołu, zagwizdał jakąś arję uliczną, okręcił się na pięcie, obejrzał do koła, czyby nie było jeszcze czego do wzięcia w celce, capnął tu i tam z komina garstkę szkiełek i kamyków alchemicznych, mogących się przydać Izabelce Thierrye w braku klejnotów, pchnął nogą