Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.
112
WIKTOR HUGO.

— Może.
To może, tak drogie filozofom, ośmieliło poetę.
— Czy wiesz, co to jest przyjaźń? — zapytał.
— Tak! — odpowiedziała cyganka — jestto być bratem i siostrą: dwiema duszami, które się z sobą nie łączą, jak dwa palce u ręki.
— A miłość? — znowu rzekł Grintoire.
— Och! miłość! — rzekła, a głos jej zadrżał i oko zabłysło — jestto to, że dwie dusze są jedną — mężczyzna i kobieta, którzy się zmieniają w anioła. — To niebo!
Uliczna tanecznica w tej chwili zdawała się poecie czarującej piękności. Usta jej różane wpół się uśmiechały; czoło jej czyste i pogodne przesuwało po sobie myśli, jak zwierciadło oddech; czarne i długie rzęsy, opuszczone na dół, zaledwie pozwalały wypływać czarownemu światłu i tworzyły ów ideał piękności, który Rafael tylko umiał przelewać na płótno.
Grintoire mówił dalej:
— Jakim sposobem można ci się podobać?
— Być mężczyzną.
— A ja czem jestem? — rzecze.
— Mężczyzna powinien mieć kaszkiet na głowie, pałasz u boku i ostrogi u butów.
— A więc mężczyzna bez konia, to nie mężczyzna?
— Czy pan kochasz?
— A ty kochasz?
Zamyśliła się przez chwilę i rzekła ze szczególniejszym wyrazem: — Namyślę się, powiem później.