Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.
113
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Dlaczegóż nie dzisiaj? — zagadnął czule poeta. Dlaczegóż nie mnie?
Spojrzała nań poważnie i rzekła:
— Tylko tego będę kochała, kto będzie moim obrońcą.
Grintoire zarumienił się, bo sądził, że dziewica zrobiła mu wymówkę za wypadek, w którym nie przyniósł jej pomocy. Przypomniawszy to sobie, uderzył się w czoło.
— Przebacz mi, moja droga, roztargnienie — mówił. Jakżeś wyszła ze szponów Quasimoda?
To pytanie dreszczem przejęło cygankę.
— Okropny, prawda, ale jakim sposobem ujść mu zdołałaś?
Esmeralda uśmiechnęła się, westchnęła i milczała.
— Czy wiesz dlaczego szedł za tobą — mówił Grintoire, chcąc znowu wrócić do tego samego przedmiotu.
— Nie wiem; — odpowiedziała dziewica i dodała z żywością — i ty także szedłeś za mną, a po co?
— Ja sam nie wiem.
Nastało milczenie. Grintoire rysował nożem po stole, dziewczyna się uśmiechała; nagle zaczęła śpiewać głosem przerywanym:

Quando las pintadas aves.
Mudas estan, y la tierra.

Przerwała nagle i zaczęła pieścić się z kozą.
— Ładną masz kozę — rzekł Grintoire.
— To moja siostra — odpowiedziała.
— Dlaczego nazywają cię Esmeraldą? — zapytał poeta.