Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.
116
WIKTOR HUGO.

dłem do wojska, ale byłem tchórzem; chciałem zostać księdzem, ale nie byłem nabożny; z rozpaczy poszedłem do cieśli, ale znowu nowe nieszczęcie — nie miałem siły. Wszędzie i zawsze wolałem być nauczycielem niż uczniem; prawda, nie umiałem czytać, ale cóż to jedno drugiemu przeszkadza? Po niejakim czasie spostrzegłem, że jestem do niczego niezdolny — i zostałem poetą, rymownikiem. Jest to stan, w którym zawsze włóczyć się można, a lepiej pisać, niżeli kraść, jak mię synowie jednego złodzieja uczyli. Pewnego dnia poznałem uczonego człowieka, alchemika, astrologa, Bóg wie, jak go nazwać, Klaudyusza Frollo, który jakieś urzędowanie u Panny Maryi sprawuje; on wykierował mnie na prawdziwie uczonego człowieka, nauczył połacinie, poezyi, rymów, miary i rozmaitych rzeczy. Otóż ja to jestem autorem dyalogu, który dziś przedstawiano i który tak świetne miał powodzenie w wielkiej sali pałacu. Prócz tego napisałem ogromną, o 1465 kartach, książkę, która opiewa cudowną kometę, nad badaniem której pewien uczony zwaryował. Oprócz tego i w innych zawodach mam moje zasługi: np. byłem czynny przy bombardowaniu mostu Charenton, przy którym padło dwudziestu czterech ludzi. Przekonaj się więc, moja piękna, że wcale nie jestem złą partyą. Umiem wiele sztuczek, których twoją kozę wyuczę; za moją sztukę będę miał pieniądze. Zresztą, moja droga, ja, mój rozum, moja nauka, wszystko jest na twoje rozkazy i będziemy żyli szczęśliwie, jeżeli ci się podoba, jak mąż i żona, jeżeli nie, to jak brat z siostrą.
Umilkł, czekając odpowiedzi; dziewczyna w ziemię patrzyła. — Febus — mówiła półgłosem. Później