W rzeczy samej, uczeni i wszyscy dygnitarze uniwersytetu wyszli uroczyście naprzeciw posłom i w tej chwili przechodzili przez plac pałacu. Ulicznicy, cisnąc się w okna, przyjęli ich oklaskami, których znaczenie zapewne oni pojęli. Thibaud, idący na czele, pierwszy się zbliżył i był powitany.
— Dzień dobry, panie Thibaud! hola he! dzień dobry.
— Ah! i ty tutaj, stary szulerze? dawnoś kości porzucił?
— Patrzcie, jak cwałuje na ośle!... prawda, krótsze ma uszy od niego.
— Hola! dzień dobry, panie Thibaud — Tybalde aleator.
— Gdzie idziesz, Tyboldzie?... Tybalde ad dados, zdążasz, jak widzimy, ku miastu.
— Zapewne idzie szukać mieszkania na ulicy Thibautodé — krzyczał Jehan de Moulin.
Cała czereda powtórzyła dowcipek hucznie i z klaskaniem w ręce.
— Panie Thibaud, idziesz szukać mieszkania na ulicy Thibautodé?
Kolej przyszła na innych.
— Precz z uczonymi!...
— Powiedz nam Robinsonie Poussepain, co to za jeden?
— To Guilbert de Suilly, Gilbertus de Soliaco, kanclerz kolegium z Antun.
— Weź mój trzewik, tobie lepiej, rzuć go mu na łeb.
— Saturnalitias mittimus ecce nuces.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.
18
WIKTOR HUGO.