Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.
32
WIKTOR HUGO.

Była to piękna rączka Gisquetty la Gencienne, która, podsunąwszy się do balustrady, tym sposobem zwracała autora uwagę.
— Panie — rzecze młoda dziewica — czy będą dalej grali?
— Bez wątpienia — odrzekł niechętnie autor.
— Kiedy tak, bądź pan łaskaw wytłómaczyć mi...
— To, co mają mówić? — przerwał Grintoire — więc pani uważaj!
— Nie, ja to chcę, co już mówili.
Grintoire wzdrygnął się jak ten, kogo w ranę dotknięto.
— Czy licho nadało tę głupią gęś! — mówił przez zęby.
Od tej chwili Gisquetta wiele straciła w jego pojęciu.
Aktorzy usłuchali napominania i publiczność, chcąc nie chcąc, musiała słuchać; straciła przecież wiele piękności sztuki, nie mogąc związać dwóch przeciętych jej części. Dobrze to rozważał Grintoire. Powróciła przecież spokojność; młodzik umilkł, żebrak liczył jałmużnę i sztuka szła dalej.
W rzeczy samej było to bardzo piękne dzieło, które i dzisiaj przy niejakich zmianach podobaćby się mogło. Wstęp, chociaż przydługi i czczy, był bardzo prosty i Grintoire najwięcej go podziwiał. Jak domyśleć się snadno, cztery alegoryczne osoby, zwiedziwszy trzy części świata i nie mogąc się pozbyć delfina złotego, musiały być niepoślednio strudzone. Następnie pochwała cudownej ryby z bardzo delikatnemi apostrofami do Małgorzaty flamandzkiej, która