Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.
54
WIKTOR HUGO.

Naszemu przyjacielowi Jehanowi musimy oddać słuszność. W pośród tych saturnaliów widzieć go było można wciąż siedzącego na kolumnie, jak mech na dębie. Gęba jego, ustawicznie otwarta, wydawała tony, które swoją wysokością wypływały na wierzch morza krzyku.
Co zaś do Piotra Grintoire, gdy pierwsza chwila udręczenia minęła, odzyskał zwykłą cierpliwość. Był zahartowany w przeciwnościach. — Grajcie dalej! — krzyknął na swoich komedyantów, maszyny gadające; następnie, przechodząc koło marmurowego stołu, przyszła mu chęć pokazania się w rozecie kaplicy, choćby dla tego, aby się na niewdzięczny lud wykrzywić. — Lecz to nie godne poety! — mówił do siebie — zemsta cechą dusz małych, walczmy do końca; władza poezyi nie ma granic i użyć jej muszę. Zobaczymy kto zwycięży, czy literatura, czy wykrzywianie?... Wielka zagadka!...
Niestety! sam pozostał jedynym widzem swej sztuki. Wszyscy odwrócili się tyłem, tylko poczciwiec otyły patrzał na scenę, a Gisquetta i Lienarda wyniosły się oddawna.
Grintoire żywo uczuł tę wierność swojego widza, zbliżył się do niego i, lekko ściskając rękę, rzekł:
— Panie, bardzo ci dziękuję.
— Za co? — odpowiedział otyły, ziewając na całe usta.
— Wiem, co pana gniewa! — mówił poeta — ten hałas nie pozwala panu słuchać dogodnie. Lecz bądź