Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.
57
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

— Ach! małpa — mówiła jedna.
— Równie zła, jak brzydka — dodała druga.
— To dyabeł — zakończyła trzecia.
— Na nieszczęście mieszkam pod Panną Maryą i często w nocy słyszę go chodzącego.
— Z kotami.
— Na naszych dachach.
— I straszy nas w kominach.
— Kiedyś wieczorem zajrzał do mnie oknem, takem się zlękła!
— Kiedyś miotłę zostawił mi pod drzwiami.
— Ach! jaki szkaradny!
— Ach! paskudny!
— Bah!
Mężczyźni, przeciwnie, byli uradowani i poklaskiwali; Quasimodo, przedmiot zajęcia, stał wciąż we drzwiach kaplicy, ponury, z groźnem spojrzeniem, i pozwalał się podziwiać.
Jeden z młodzieży (sądzę, że Robin Poussepain) roześmiał mu się pod nosem i bardzo zbliska. Quasimodo wpół go pochwycił i rzucił na ziemię, nie mówiąc słowa.
Pan Coppenole, ucieszony, zbliżył się doń.
— Przez Boga ukrzyżowanego! — zawołał — w życiu mojem nie widziałem podobnej brzydkości. Warteś być głową błaznów tak w Rzymie, jak w Paryżu.
To mówiąc, oparł się na jego ramieniu.
— Jesteś zuch — rzecze znowu szewc, — z którym upić się mam wielką ochotę — i cóż ty na to?
Quasimodo nic nie odpowiedział.