Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.
58
WIKTOR HUGO.

— Na Boga! — zawołał szewc — czyś głuchy?
W rzeczy samej był głuchy.
Quasimodo, zniecierpliwiony poufałością, Coppenola, zwrócił się nagle ku niemu i zgrzytnął tak okropnie zębami, że olbrzym flamandzki cofnął się jak buldog przed kotem.
Wokoło osoby Quasimoda zrobiło się koło piętnastu kroków średnicy trwogi i uszanowania. Pewna stara kobieta wytłómaczyła Coppenolowi, że głowa błaznów był głuchy.
— Głuchy! — powtórzył szewc z głośnym śmiechem flamandzkim.
— Na rany Chrystusa! doskonały naczelnik błaznów.
— Ach! znam cię — zawołał Jan, który zeszedł z kolumny, aby się Quasimodowi lepiej przypatrzeć — ach! to dzwonnik od Najświętszej Panny. Jak się masz, Quasimodo?
— Ach! to dyabelec — mówił Robin Poussepain — ach! to garbus! ach! to kulas. Patrzajcie, jednooki; mówcie do niego, głuchy! ah! to szczególna!
— Mówi kiedy chce; — rzekła stara — ogłuchł od dzwonów, ale nie jest niemy.
— Tegoby jeszcze brakowało — zrobił uwagę Jehan.
— Ma jedno oko — dodał Robin Poussepain.
— Jednooki jest większym kaleką niż ślepy, bo wie, czego mu brakuje.
Żebraki, lokaje, rzezimieszki, połączeni z ulicznikami, zaczęli szukać po szafach tyary papierowej,