Koza podniosła nogę i raz uderzyła w bębenek. Rzeczywiście był styczeń. Gmin dał oklaski.
— Dżali — znowu mówiła dziewczyna, obracając bębenek z drugiej strony — który dzień mamy?
Dżali podniosła wyzłocone kopyto i sześć razy uderzyła w bębenek.
— Dżali — znowu mówiła cyganka, nowy obrót nadając bębenkowi — którą mamy godzinę?
Dżali uderzyła siedm razy. W tej samej chwili zegar na domie pod filarami siódmą uderzył.
Lud unosił się z radości.
— To czary — odezwał się głos w tłumie. Był to głos łysego mężczyzny, który wzroku nie spuszczał z cyganki. Zadrżała, odwróciła się; lecz oklaski ozwały się nanowo i zaćmiły niechętny wykrzyknik.
I w jej myśli musiały rozjaśnić przykrość wrażenia, bo znowu kozę zapytała:
— Dżali, jak pan Guichard Grand-Remy, kapitan pistolierów chodzi?
Dżali stanęła na tylnich nogach i zaczęła beczeć, idąc z taką powagą, że całe koło widzów śmiało się na głos z tej powagi.
— Dżali — mówiła młoda dziewczyna, ośmielona tem powodzeniem — jak prawi Jakób Charmolue, prokurator?
Koza usiadła i beczeć zaczęła z takiemi gestami, że oprócz złej francuzczyzny i złej łaciny, gęsta, akcent, postawa, wszystko było podobne.
Gmin klaskał bez końca.
— Bluźnierstwo! profanacya! — zawołał łysy mężczyzna.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/74
Ta strona została uwierzytelniona.
72
WIKTOR HUGO.