Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.
83
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

czyznom, którzy, dla stłumienia głosu, chcieli zatkać jej usta. Biedna koza, przestraszona, żałośnie beczała.
— Panowie, do mnie! — krzyknął Grintoire i śmiało naprzód postąpił. Jeden z mężczyzn, trzymających dziewczynę, zwrócił się ku niemu. Była to obrzydła postać Quasimoda.
Grintoire nie cofnął się, ale i nie postąpił kroku.
Quasimodo przystąpił doń, porwał, rzucił o ziemię i skrył się w cieniu, unosząc cygankę, owiniętą o jego ramię, jak szarfa jedwabna. Jego towarzysz szedł za nim, i biedna koza tuż zaraz, becząc żałośnie.
— Rozbójnicy! rozbójnicy — krzyczała cyganka.
— Stój, nędzniku! i puszczaj tę dziewczynę! — nagle ozwał się głos piorunujący jeźdźca, który wysunął się z sąsiedniego zaułka.
Był to kapitan łuczników królewskich, uzbrojony od stóp do głowy z pałaszem w ręku.
Wyrwał cygankę z rąk Quasimoda osłupiałego i wsadził ją na swoje siodło. Kiedy garbus przyszedł do siebie i rzucił się na oficera, aby swoją zdobycz odebrać, piętnastu albo szesnastu łuczników stanęło w obronie kapitana. W nocy był pozbawiony najstraszniejszej broni — swojej brzydoty.
Jego towarzysz znikł w czasie walki.
Cyganka wyprostowała się na siodle oficera, objęła rękami szyję młodego człowieka i patrzyła nań wdzięcznie, jakby dziękując za daną jej pomoc. Następnie, przerywając milczenie, odezwała się głosem łagodnym:
— Jak się nazywasz, panie oficerze?