Tu przypomniał sobie Klaudyusza Frollo. Cała scena porwania cyganki stanęła mu przed oczyma i astrolog jak równie Quasimodo zajmowali myśl jego. I zaczął tworzyć domysły, budować domek z kart. — Ach! jakże mi zimno! — zawołał.
W rzeczy samej w rynsztoku dłużej zostać było niepodobna. Każda kropla wody wykradała cieplik z jego ciała i temperatura rynsztoka z temperaturą poety zaczęły się równoważyć.
Nowa przykrość nagle go zaskoczyła.
Tłum dzieci wpół-nagich, które pod nazwiskiem uliczników wiecznie szlifują bruki Paryża, które i za naszych czasów na wychodzących ze skoły rzucały kamienie za to, że suknie nasze nie były podarte; tłum taki, mówię, przybiegał właśnie na miejsce, gdzie leżał Piotr Grintoire, krzycząc i śmiejąc się na całe gardło. Ciągnęli oni za sobą jakiś worek.
— Aha! Hannequin Dandeche; aha! Jan Pincebourde, stary Eustachy Moubon, słuchajcie: kowal, wasz sąsiad, umarł i z jego sienika ogień sobie zrobimy. Wszak dzisiaj święto. W tym samym czasie jeden z nich zapalił trochę słomy u lampy, palącej się przed Najświętszą Panną.
— Na rany Chrystusa! — mówił Grintoire — teraz będzie mi ciepło.
Chwila była krytyczna. Być pomiędzy wodą i ogniem, to rzecz straszna; zrobił nadzwyczajne wysilenie, podniósł się, odrzucił sienik na stronę i uciekł.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.
86
WIKTOR HUGO.