go ducha. — Bogu dzięki! — rzecze — otóż mój sienik się pali — i zanucił: salve maris stella!
Czy odnosił ten śpiew do Najświętszej Panny, czy do sienika — nie wiemy.
Zaledwie zrobił kilka kroków wzdłuż ulicy, która była spadzista i niebrukowana, a nadto pełna dołów i błota, ujrzał rzecz szczególniejszą. Ulica nie była pustą: tu i owdzie, jak długa, czołgały się jakieś brudne i niekształtne istoty, wszystkie skierowane ku niepewnemu na rogu ulicy światełku — jak owe robaki, które się roją w trawie.
Nic nie czyni usposobienia więcej awanturniczem, jak niepewność legowiska. Grintoire postąpił ku nim i spotkał larwę, która najopieszałej ciągnęła za innemi. Zbliżając się, spostrzegł, że to był żebrak, idący na rękach i nogach. Gdy przechodził koło tego pająka z twarzą ludzką, ten zanucił głosem żałosnym: La buona mancia, signer, la buona mancia.
— Niech cię dyabli porwą i mnie z tobą — rzekł Grintoire — jeżeli wiem, co mówisz.
I przeszedł.
Znowu napotkał inną istototę. Był to kaleka bez nóg i bez rąk, tak kulawy, że system szczudeł i kul zdawał się rusztowaniem. Grintoire, lubiący porównania klasyczne, w myśli znalazł w nim podobieństwo do żyjącego trójnoga wulkanu.
Ten trójnóg powitał go, zdejmując kapelusz, i krzyknął: Senor caballero, para comprar un pedaso de pan.
— I ten także mówi, — rzecze do siebie Grintoire — ale to język szczególniejszy i dyabli go rozumieją.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
89
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.