aktorowie tej odwiecznej komedyi — kradzieży, oszustwa, i rozboju, jaką odgrywają na paryzkim bruku.
Był to obszerny, nieregularny plac i źle wybrukowany, jak wszystkie ówczesne place w Paryżu. Dwa ogniska, około których wiły się tłumy, błyszczały tu i owdzie. Wszystko szło, biegło, krzyczało. Słychać było śmiech mężczyzn, płacz dzieci i głosy kobiet. Ręce, głowy tego tłumu, czarne na tle jasnem, tysiące dziwacznych przedstawiały poruszeń. Niekiedy na ziemi, gdzie drżący przesuwał się cień, widzieć było można psa, podobnego do człowieka i człowieka, podobnego do psa. Mężczyźni, kobiety, zwierzęta, płeć, wiek, zdrowie, choroby, wszystko zdawało się być wspólne u tego ludu; wszystko było razem pomieszane i każdy miał udział we wszystkiem.
Przy blasku ognisk Grintoire mógł rozeznać wokoło placu mnóstwo starych domów, których pochylone dachy z ogromnemi dymnikami zdawały mu się głowami kobiet starych, ustawionemi w rząd i patrzącemi przez zamróżone oczy.
Był to świat zupełnie nowy, nieznany, błotny, fantastyczny, szkaradny.
Grintoire, ujęty przez trzech żebraków jak w troje kleszczy, obstąpiony przez tłum szkaradnych twarzy, które krzyczały i wyły, chciał przywołać odbiegłą przytomność umysłu i przypomnieć sobie, czy to była sobota. Daremnie; nić jego pamięci i myśli była przerwaną, a wątpiąc o wszystkiem, co widział i uczuwał, zadał sobie pytanie: Jeżeli żyję, czy to wszystko, co widzę, rzeczywistem być może? jeżeli tak jest, czy żyję?
W tej chwili wyraźny krzyk dał się słyszeć.
Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.I.djvu/94
Ta strona została uwierzytelniona.
92
WIKTOR HUGO.