Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/102

Ta strona została skorygowana.
102
WIKTOR HUGO.

zapewne nikogo w tłumie, któryby się na biednego garbusa mógł rzeczywiście żalić; radość przecież była powszechna, że go widziano u pręgierza i okropna kara, zamiast rozczulić widzów, wywoływała urągania i śmiechy.
Po nasyceniu zemsty publicznej, jak ją dziś jeszcze nazywają kwadratowe czapki, to jest adwokaci, przyszła kolej na złość osobistą. Tutaj, równie jak w wielkiej sali, mianowicie kobiety wybuchły. Wszystkie coś cierpiały do niego, jedne za jego złośliwość, drugie za brzydotę. Ostatnie były najzłośliwsze.
— Ach! portrecie antychrysta — mówiła jedna.
— Ach! czupiradło! — wołała druga.
— Toć to głowa błaznów, wczoraj tak królował.
— Oto widzieliśmy go przy słupie, ciekawam jak będzie wyglądał na szubienicy? — rzekła jakaś staruszka.
— Ach! kiedyż cię nareszcie twój dzwon przygniecie nawieki?
— A przecież to on dzwoni na Anioł Pański.
— O! głuchy! ślepiec! potwór!
— Lepszy do poronienia płodu, niż wszystkie apteki i lekarstwa.
Dwóch zaś z młodzieży, Jehan du Moulin i Robin Poussepain, śpiewało na całe gardło dawną gminną zwrotkę:

Une hart
Pour le pendard
Un fagot
Pour le magot.