Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/111

Ta strona została skorygowana.
111
KOŚCIÓŁ PANNY MARYI W PARYŻU.

żoną, albo wdową po baronecie. W głębi, obok wysokiego komina, ozdobionego herbami od góry do dołu, siedziała w bogatem krześle, obitem aksamitem czerwonym, pani Gondelaurier, której pięćdziesiąt lat życia równie z twarzy jak ze stroju można było wyczytać. Przy niej stał młody mężczyzna dość okazałej postawy, chociaż nieco próżnej i nadętej, jeden z owej młodzieży, która zwykle podoba się kobietom, a na widok której rozumni ludzie wzruszają ramionami. Ten młody kawaler miał na sobie mundur kapitana łuczników królewskich, bardzo podobny do stroju Jowisza, którego w pierwszej księdze tej powieści można było podziwiać.
Panny zajmowały część pokoju i część balkonu, siedząc jedne na stołkach aksamitnych, drugie na ławeczkach dębowych, zdobnych w rzeźbione kwiaty i figury. Każda z nich trzymała na kolanach kawałek ręcznej krzyżowej roboty, nad którą pracowały wspólnie i której jeden koniec leżał na dywanie pokrywającym posadzkę.
Rozmawiały z sobą owem wesołem szczebiotaniem i śmiechem, jak zwykle rozmawiają młode dziewczęta, kiedy młody kawaler jest pomiędzy niemi. Młodzieniec, który obudzał miłość własną wszystkich tych dziewcząt, zdawał się mało dbać o nie i bawił się spokojnie rękawiczką.
Niekiedy stara pani pocichu zwracała do niego mowę, on zaś odpowiadał z pewnym rodzajem grzeczności wymuszonej i niezgrabnej. Z uśmiechów i z poruszenia ócz pani Aloizy, z przenoszenia ich z córki na kapitana, domyślać się było można, że rzecz szła