Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/112

Ta strona została skorygowana.
112
WIKTOR HUGO.

o jakieś zaręczyny i bliskie zaślubienie. Z obojętności oficera łatwo znowu było odgadnąć, że nie był rozkochanym. Całe jego ułożenie wyrażało znudzenie i przymus, co nasi dzisiejsi garnizonowi porucznicy bez ceremonii daliby poznać ziewaniem.
Poczciwa dama, zajęta córką, jak wszystkie matki, mało zważała na chłód i obojętność oficera i starała się zwrócić jego uwagę na wdzięk, z jakim jej Florentyna igłę trzyma.
— Patrzaj, patrzaj kuzynku, — mówiła, ciągnąc go za rękaw — patrzaj, jak teraz się schyla.
— W rzeczy samej — odpowiedział oficer i wpadł w obojętne milczenie.
Po chwili pani Aloiza znowu się nachyliła i mówiła:
— Czyś widział kiedy zgrabniejszą figurkę, niż twojej narzeczonej? Czy można być bielszą? mieć więcej blond włosy? ręce tak utoczone i szyję prawdziwie łabędzią? Nieraz sobie myślę — jaki ty jesteś szczęśliwy, żeś się urodził mężczyzną, hultaju! Czy nie prawda, że moja Florentyna warta, żeby za nią szalano?
Zepewne — odpowiedział, myśląc o czem innem.
— Mówże z nią! — rzekła pani Aloiza, popychając go — powiedz jej cokolwiek; ach! jakiś nieśmiały!
Możemy zaręczyć, że nieśmiałość nie była ani przymiotem, ani wadą kapitana. Próbował przecież uczynić to, co mu rozkazano.
— Piękna kuzynko, — rzecze, zbliżając się do Florentyny — i cóż przedstawia krzyżowa robota, nad którą pracujesz?