Strona:Wiktor Hugo - Kościół Panny Maryi w Paryżu T.II.djvu/116

Ta strona została skorygowana.
116
WIKTOR HUGO.

— Może to ta, co tańcuje na rynku? pójdź, kuzynku Febusie, zobaczyć ją.
W mowie jej i wezwaniu przebijała się chęć pojednania. Kapitan Febus de Châteaupers (bo on to był) wolnym krokiem zbliżył się do balkonu.
— Patrzaj, — rzecze Florentyna, kładąc rękę na ramieniu Febusa — może poznasz tę małą, czy to nie ona?
Febus spojrzał i rzekł:
— Tak, poznaję ją po kozie.
— O! jaka ładna koza! — mówiła Amelotta, składając ręce.
— Czy jej rogi rzeczywiście złote? — zapytała Berangera.
Nie powstając z krzesła, pani Aloiza odezwała się:
— Czy to nie jedna z tej bandy cyganów, co to przeszłego roku przybyli przez bramę Gribard?
— Moja mamo, — odpowiedziała łagodnie Florentyna — ta brama dzisiaj nazywa się Piekielną.
Panna Florentyna wiedziała, jak razi jej narzeczonego przestarzała mowa jej matki. W rzeczy samej kapitan Febus zaczął sobie cicho powtarzać:
— Brama Gribard! brama Gribard, za Karola VI!
— Kuzynko! — zawołała Berangera, która niedawno zwróciła oczy na wieże kościoła Panny Maryi. — Co to za czarny mężczyzna stoi tam wysoko?
Dziewice podniosły oczy. Wistocie jakiś mężczyzna stał oparty na wieży północnej, wychodzącej na plac de Grève. Można było rozpoznać jego strój i widzieć twarz, wspartą na rękach. Stał jak posąg: oczy